piątek, 10 września 2010

Zero jeden dla Wirusa

Wirus mnie dopadł. W pierwszej kolejności zaatakował moje migdałki. Krtań wycofała się do linii obrony, ale Wirus zmobilizował siły, przełamał barykady i zajął pozycję. Moje leukocyty szykują się do ataku.

Przeziębienie ma jednak swoje dobre strony. Choruję u mojej mami, bo ma przepyszne konfitury na ból gardła. Dostałam nawet taki dzwoneczek z kolekcji maminych dzwoneczków, po tym jak straciłam kompletnie głos i przyznaję się bez bicia, że bezwstydnie go nadużywam. I mi mama ryż z jabłkiem i cynamonem serwuje. Nie taki kupny z opakowania z samym E sto coś tam, tylko domowy. Leżę w łóżku, w idealnie wyprasowanej pościeli i czytam romansidła, bo jak się choruje to tylko romansidła do poduszki. Właśnie moja główna bohaterka „czuje, że jej ciało drga jak dobrze nastrojone skrzypce…” Jutro czeka na mnie lektura zatytułowana Doktor Perfekcjonista. Słowo daję. Taki tytuł.

Pamiętam jak chorowałam, gdy byłam jeszcze małym grzdylem. Wtedy najlepiej się chorowało, bo mama usprawiedliwienie pisała i problem z głowy. Hej ho, tydzień z cartoon network, komiksami, słodyczami a jak się zakombinuje to i bez mycia zębów. Tak to lubiłam, że wsadzałam termometr do gorącej herbaty i zbijałam do trzydziestu ośmiu. Jak się dobrze wycyrklowało to jeszcze klasówkę się ominęło. Jedyne co mnie dzisiaj ominęło to kawałek mojej pensji, którą mi obcięli z racji chorobowego.

Zagłębiam się w mojej lekturze, bo moja bohaterka właśnie wychodzi ze swojego buduaru na spotkanie i coś czuję, że będzie pikantnie.

Pozdrawiam wszystkich grypowiczów.

Em.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz