poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Akcja Reakcja

Pobiłam się dzisiaj z samochodem. Jeden zero dla mnie. Miejsce: Trasa WZ. Od kiedy na funkcjonuje bus pas, kierowcy chcą jak najszybciej minąć tramwaj, żeby nie stać godziny w korku. Ja im się nie dziwię, piesi bezczelnie wykorzystują swoją uprzywilejowaną pozycję i wchodzą na pasy, nieważne czy coś jedzie czy nie, strasznie ciężko odczekać aż całą minutę żeby wszystkie samochody spokojnie przejechały.

Ale odbiegam od tematu, poza tym ja byłam dzisiaj akurat pieszym, tylko cierpliwym. Kierowca przeciwnika źle ocenił odległość i nie zdążył przejechać przed tramwajem, dość szybko zahamował i stanął praktycznie na moich nowych bucikach - balerinkach w odlotowym kolorze, kolejnym do mojej kolekcji. Nawet nie spojrzał w moją stronę, nawet mu się wstyd nie zrobiło! No więc z całym impetem uderzyłam ręką w tylny spoiler, potem popukałam się w głowę i poszłam dalej.

A jak Pan mnie nawyzywał! Ja takich inwektyw w życiu nie słyszałam! Nawet nie wiedziałam że to się może tak odmieniać przez przypadki. Ja bym w celach edukacyjnych napisała jak to Pan Kierowca ładnie odmienił, ponieważ słowotwórstwo synchroniczne oraz derywacja to temat fascynujący, ale nie mogę bo mnie zablokują. Mimo to uśmiech zawitał na mojej buzi, bo ja nigdy nie reaguję. Jestem zazwyczaj zastraszona, ten samochód by mi po nogach przejechał, a ja bym jeszcze kierowcę przeprosiła, że musi na po ambulans zadzwonić. Zareagowałam! Kto wie, może teraz ośmielę się powiedzieć mojemu sąsiadowi, że się nie pali na korytarzu i strzepywanie popiołu na moją wycieraczkę jest niezbyt grzeczne.

Co do odlotowego koloru moich bucików to przypomina mi to sytuację, jak mój szef wyszedł na spotkanie biznesowe w ciągu dnia i wykorzystałam moment żeby urwać się z pracy na godzinę i pobuszować po sklepach. I on mnie wypatrzył ze swojego samochodu, bo akurat tak się złożyło, że jak stał na czerwonym to ja mu na przejściu przed nosem śmignęłam. Po powrocie, jak siedziałam już grzecznie za biurkiem, rzucił kąśliwą uwagę: A tak mi się zdawało, że ja już te buty gdzieś widziałem…

Szef nie jest już moim szefem, ale wcale nie dlatego, że to ja wyleciałam, ale ponieważ to jego ze stanowiska zdjęli. Zastanawiam się czy ja kiedyś będę czyimś szefem. Biorąc pod uwagę moje wcześniejsze dokonania na polu zawodowym, wróżę sobie pomyślną i błyskotliwą karierę na stanowisku prezesa do spraw mało ważnych i mniej istotnych, i tak właśnie, z małej litery pisane.

Zastanawiałam się nawet czy jakiejś firmy nie założyć. Wyczytałam, że jestem w przedziale wiekowym kiedy większość osób, statystycznie, najczęściej podejmuje ryzyko zakładania własnego biznesu, pracuje, jest w stanie zaakceptować nowe wyzwania. A że ja statystyki bardzo lubię, to nawet na studia poszłam podyplomowe.

Obiecali mnie nauczyć jak własny interes rozwinąć, połączyć to z moim historyczno-sztucznym wykształceniem i jeszcze z unii pieniądze wyciągnąć. Przedsiębiorczości też obiecali nauczyć. Z unii pieniędzy nie wyciągnęłam, bo jak patrzę na te skomplikowane formularze, gdzie zastanawiam się nawet jak datę wpisać, czy z myślnikiem czy z kropką, to mi się wydaje, że ja prędzej nauczę się mój PIT wypełniać. Firmę zakładać nauczyli, chociaż nadal nie rozumiem, o co z tym VAT-em chodzi. Wiem tylko, że go cały czas podwyższają.

Przedsiębiorczości mnie nie nauczyli, ale nie mam im za złe, ja po prostu mam w genach po mamusi nieprzedsiębiorczość zapisaną i nic z tym się nie da zrobić. Ja wydaję pieniądze, których nie mam i w dodatku na to, czego nie potrzebuję. No a połączyć interes z moim wykształceniem to jest całkowicie niemożliwe, bo mojego wykształcenia z niczym się nie da połączyć, ono sobie jest i leży na półce nieużywane.

Ale głęboko wierzę, że jeszcze mi się objawi kim ja właściwie chcę zostać kiedy dorosnę. Na razie wracam do moich kamieniołomów, zadowolona z życia, zwłaszcza jak za oknem słońce tak cudownie świeci.

Em.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz